opis filmu sound of metal

"Sound of Metal", film o metaforycznym oraz zaskakująco złudnym tytule, obiecuje sporo, i dzieli także więcej. Wystarczy rzut oka na bohatera – wytatuowanego punk-rockowego perkusistę o spanielowatym spojrzeniu – aby wiedzieć, że będzie przedmiot o muzyce, miłości, sztuce, stracie i ludziom pomiędzy. A przecież finezja, z jaką debiutant Darius Marder przekuwa wielkie abstrakcje w konkret, służy jego filmowi mieszkanie w przeciwnej kategorii; tej, w jakiej melodramatyczne evergreeny zmieniają się na naszych oczach w znaczne, filmowe symfonie. https://filmyzlektorem.pl/

Ruben (Riz Ahmed) naparza w perkusję tak, że deszcz pada z ziemi do nieba, a ptaki odlatują do zimnych krajów. Również jak zacytowany, chyba nieświadomie, "Whiplash", "Sound of Metal" tworzy się z takiej naparzanki – dźwięki metalu rozdzierają czarny ekran i ciszę kinowej sali. O ile jednak film Damiena Chazelle'a rozmawiał o obsesji na pewną, eskalującą nutę, ten znaczy o muzyce, która niespodziewanie cichnie. Ruben traci słuch, oraz o ile nie zależy go zapomnieć całkowicie, musi zadbać o nadwątlone ustawicznym hałasem oraz szerokimi dragami zdrowie. Dbanie o konieczność artysty w więzieniu bez krat oraz umiejętności będzie właśnie zadane, a w pewnym z najsubtelniejszych fabularnych twistów ubiegłych lat, "Sound of Metal" objawia się filmem nie o zmysłowym postrzeganiu sztuki, jednak o uzależnieniu oraz próbach sklejenia mieszkania na nowo. Ruben, za namową swojej troskliwej kobiety i dodatkowo kobiety z systemu, Lou (Olivia Cooke), podejmuje terapię w ośrodku dla niesłyszących. Dopiero tam, w absolutnej ciszy, będzie mógł policzyć sumę życiowych decyzji.

Brzmi to kiedy piramidalny kicz i tak dlatego całość ogląda się na strony fotela: czy scenarzysta "Drugiego oblicza" wydostanie się z wilczego dołu? Spoiler alert: wydostanie się. Z Rubenem – facetem, który "zna lepiej" i utrzymuje, że z wszelkiego bagna można wyciągnąć się samemu za uszy – trzeba się trochę posiłować, lecz nagroda jest odpowiednia do wysiłku: Riz Ahmed odmalowuje wewnętrzny konflikt bohatera z taką osobą dramaturgicznej struktury artykułu również takim wyczuciem ulotnych twórz także emocji, że ręce kładą się do oklasków. Marder podrzuca nam najróżniejsze tropy – zaś zatem prostą dziewczynę z kolejnego świata (Lauren Ridloff), to znów sędziwego, okaleczonego przez życie mentora (W-Y-B-I-T-N-Y Paul Raci, jeden z hollywoodzkich weteranów drugiego planu, o którym wcale nie usłyszycie) – lecz nie nie traci z oczu bohatera, który przegląda się w tamtych lustrach. Ruben staje na stronie nie z względu uzależnienia od narkotyków czy utraty słuchu. Wygląda w otchłań, ponieważ zamienił jeden nałóg na drugi – i obydwa do końca życia będą mina zasięgiem. Z zmiany Ahmed odgrywa zarówno bolesne rozczarowanie, jak i desperackie szukanie nowego punktu odniesienia bez jednej fałszywej nuty.

Ponieważ "Sound of Metal" obecnie w tytule składa obietnicę synestezyjnej formy, dość powiedzieć, że dźwiękowcy i montażyści wyrobiliśmy sobie na znaczną emeryturę. Ścieżka dźwiękowa nie tylko bezbłędnie oddaje percepcję bohatera, działaj z czasem stoi się audialną mapą jego psychiki – z poszarpanych lub wytłumionych dźwięków, ujęć o skrajnej długości, przesterów i kontemplacyjnych zbliżeń twórcy budują pełen obraz świadomości Rubena. Zaś przekazanie jego optyki na widza, o dziwo!, nie jest emocjonalnym szantażem. Marder wie, że nie ma celu przymuszać nas do empatii, że pochylanie się z palcem przytkniętym do czoła nad wzlotami i upadkami bohatera byłoby trochę protekcjonalne. W zamian proponuje więc ekscytującą zabawę w badanie nowego, życiowego rytmu. Zaś w energii do puszczenia z dymem wszystkich mostów dostrzega najlepszą z ludzkich cnót.

ekstra film moze pora z tym skonczyc 2020

Może pora z tym skończyć (2020) – Czas trwania 2 godz. 14 min.

I’m Thinking of Ending Things 2020

Reżyseria: Charlie Kaufman

Scenariusz: Charlie Kaufman

Gatunek: Dramat

Produkcja: USA

Premiera: 28 sierpnia 2020 (świat)

Ocena użytkowników 7/10

Zmiana trasy przekształca podróż pewnej pary w przerażającą wyprawę po głąb własnej psychiki. https://filmyzlektorem.pl/

To nie stanie się zaskoczenie: znany wraz z mrocznych komedii, intelektualnych łamigłówek i narracyjnej perfekcji Charlie Kaufman po raz pozostały zrealizował dzieło, obok którego nie sposób ukończyć obojętnie. Z pewnością odrzucić zabraknie widzów chętnie zagłębiających się po psychodeliczny świat przedstawiony i analizujących jego kolejne warstwy. Pozostali po 10 minutach projekcji będą życzyć cieszącemu się (? ) statusem nierentownego geniusza filmowcowi, aby tytuł swojego świeżego filmu potraktował jak sugestię dotyczącą wzrostu dalszej kariery. Niezależnie od tego, czy jesteście jego fanami, twórcy "Synekdochy. Nowego Jorku" trzeba oddać sprawiedliwość: biorąc w warsztat książkę kanadyjskiego autora, udowadnia, iż zalicza się do wąskiego grona scenarzystów, którzy spośród przeciętnego czytadła do pociągu potrafią stworzyć hipnotyzującą, choć nie zawsze łatwą w odbiorze historię.

Kaufman przedłuża szkielet opowieści Iaina Reida, odhaczając najistotniejsze punkty na fabularnej osi czasu, lecz nie trzyma się literackiego pierwowzoru niewolniczo. Prosta opowieść na temat chłopaku i dziewczynie podróżujących na prowincję, by odwiedzić rodziny jednego z nich, jest punktem rozwiązania do mrocznej, kompletnej niepokojących szczegółów legendy o współczesnych relacjach damsko-męskich. Okraszając wyjściowy pomysł dialogami, które w filmie Jima Jarmuscha mogłyby toczyć się przy kawie i papierosach, oraz surrealizmem spod znaku "Mulholland Drive", reżyser buduje dzieło bardziej intensywne i rospostarte na dialog. Zbyt sprawą licznych nawiązań do innych tekstów kultury pokazuje swoją elokwencję, a przy okazji zachęca widza do wkładu w postmodernistycznej grze skojarzeń.

Wydaje się, hdy na poziomie fabuły "I’m Thinking of Ending Things" to "Zakochany bez pamięci" à rebours – bohaterka właściwie podjęła już decyzję o rozstaniu, ale odrzucić chce zapominać na temat przeszłości (ani zamykać lub ratować połączonych wspomnień). Decyduje się na wizytę po domu rodzinnym partnera w nadziei, hdy poznając miejsce, w którym dorastał, uda się jej dobrze go zrozumieć. Naturalnie Kaufman nie przepuszcza okazji do zagłębienia się w psychikę bohaterów, uwypuklając obecny w książkowym oryginale wątek schizofrenicznej tożsamości Jake'a i jego dziewczyny. O jak dużo jednak Iainowi Reidowi postać bezimiennej narratorki służy głównie jako medium wykorzystywane poprzez bohatera do porozumiewania się z naszym biurem, o tyle twórca "Synekdochy. Nowego Jorku" nie zaakceptować tylko oddaje do niej głos, ale robi z niej odmianę bardziej złożoną oraz gotową na podjęcie walki o mojej dziurki.

Choć zaopatrując protagonistkę nie w 1, ale w kilkanaście imion (grana za pośrednictwem Jessie Buckley Lucy nazywana jest też Lucią i Louise), Kaufman nadaje do niej podmiotowość, jednocześnie składa jej postać z odłamków kilku równoprawnych, ale różniących się od siebie relacji. Poznajemy więc bohaterkę m. in. w charakterze poetkę, malarkę, studentkę fizyki kwantowej bądź serwującą pyszne burgery kelnerkę. Reżyser płynnie przechodzi od jakiejś tożsamości do kolejnej, nie pozwalając widzowi poczuć się przy świecie przedstawionym zapewne. Niezależnie od tegoż, czym Lucy akurat się zajmuje (ani jaki kolor posiadają jej ubrania w kolejnych aktach symbolicznie przechodzące od gorącej czerwieni do chłodnego błękitu), wydaje się nierozerwalnie związana z Jakiem (Jesse Plemons). Nawet jeśli we własnym wewnętrznym monologu ciągle powtarza, że odrzucić widzi swojej przyszłości u boku partnera, na użytek tej rodziców wchodzi po rolę szczęśliwe zakochanej dziewczyny, zrzekając się tym samym prawa do samostanowienia.

Wprowadzając do historii elementy krytyki współczesnej związanych z kulturą popularnej, Kaufman zapewnia Lucy możliwość samoobrony, a w końcu ucieczki z jake'ocentrycznego świata. Zmianę po sposobie myślenia bohaterki reżyser rozpina między piosenką z hołdującego tradycyjnemu podziałowi ról genderowych musicalowi "Oklahoma! " a wnikliwą analizą kreacji Geny Rowlands z "Kobiety pod wpływem". Zapalnikiem pozwalającym Lucy przemówić własnym głosem jak i również opowiedzieć swoją wersję wydarzeń jest popularna piosenka wykonywana metrów. in. przez Michaela Bublé, która przy interpretacji dziewczyny nie zaakceptować jest żartobliwym utworem o niewinnym flircie, lecz utrwalającym patriarchalny porządek świata na temat wątpliwym moralnie wydźwięku rape songiem.

"I’m Thinking of Ending Things" to również najbardziej mroczny kino w dorobku Charliego Kaufmana. Choć początkowa sekwencja zapowiada prędzej kino spod znaku niezależnych amerykańskich wytwórczości, podskórny niepokój szybko zaczyna dominować, aby następnie eskalować przy psychologiczny horror pełen surrealistycznych i dziwacznych sytuacji. Z gwarancją nie jest jest to dzieło, do których przyzwyczaiła nas spośród platforma streamingowa spośród czerwonym "N" przy logotypie, ale pozostanie jedną z najbardziej oryginalnych i najbardziej interesujących tytułów dostępnych po jej bibliotece.